Astronawigacja - rozważania o nawigowaniu.
- Laura Polaczkiewicz-Zuchowska
- 20 sie 2022
- 6 minut(y) czytania
Wpis o Astronawigacji był już publikowany na mojej stronie FB, ale chciałam aby był jeszcze tutaj.
Miłego czytania

Pod koniec roku 2021 odbyłam kurs z astronawigacji i z chęcią podzielę się wrażeniami. Przy tej okazji w mojej głowie pojawiły się przemyślenia i odżyły wspomnienia. Pewnie zapytacie: Dlaczego niby w dobie wszechobecnej techniki cofać się w rozwoju i uczyć się historycznej, a może nawet archaicznej sztuki nawigowania? Przecież to osiemnastowieczna metoda nawigowania. Jej rozkwit przypada na wiek XIX. Czy to jakieś masochistyczne pobudki mną pokierowały? Może jakiś romantyczny poryw serca? A może głęboko ukryty w sercu i umyśle Homo viator, który nagle doszedł do głosu? Wspomnienie lektur z dzieciństwa o wielkich odkrywcach, o czasach kiedy świat był gigantyczny, niezbadany i niebezpieczny? Nie wiem sama, chyba nie można tego jednoznacznie określić. Jednak wyobraźcie sobie, że jest grupa ludzi, których mimo wszystko taki temat ciekawi i chcą zgłębiać tę wiedzę. Dlatego też podążyłam za tym głosem, który gdzieś w głowie wybrzmiewał i pojechałam na kurs dowiedzieć się co to jest i jak to działa.

Czym jest wspomniana astronawigacja? To nauka, która zajmuje się oznaczaniem pozycji statku lub samolotu na podstawie pomiarów położenia niektórych ciał niebieskich. Głównym narzędziem, nie licząc matematyki, wykorzystywanym podczas nawigowania takim sposobem jest sekstant. Jego nazwa pochodzi od łacińskiego słowa sexta, czyli szósta część. Główną część sekstantu stanowi limbus, czyli kątomierz o wielkości właśnie 1/6 koła. Czasem używa się nazwy sekstans jednak faktycznie sekstans to jednostka czasu równa 1/6 godziny, lub drobna moneta rzymska o wartości 1/6 assariusa. Temat jest szeroki, wymaga dużej wiedzy teoretycznej oraz wielu godzin praktyki. Ja miałam tylko weekend i oczywistym jest, że był to wstęp do większej całości. Jednak na potrzeby osobistego wykorzystania w terenie i na morzu w zupełności wystarcza. Do tego daje dużą satysfakcję. Chociaż wspominając kurs na Jachtowego Sternika Morskiego to nie chciałabym znaleźć się w sytuacji kiedy będę zmuszona wyciągnąć sekstant i skorzystać z tej wiedzy.
Nie martwcie się w tym wpisie nie mam zamiaru dawać wykładu teoretycznego i przedstawiać metody wyznaczenia linii pozycyjnej ze zmierzonego sekstantem kąta. Żyjemy w czasach kiedy dostęp do informacji jest, mogę się pokusić o takie stwierdzenie, nieograniczony. Usługa internetowa śmiga z niewyobrażalną prędkością, a obszarów z których jest niedostępna prawie już nie ma na mapie. Czy wiecie jak to było z Internetem? Jego początki wiążą się z powstaniem sieci rozległej ARPANET (Advanced Research Projects Agency Network) i sięgają końca lat 60. XX wieku. Wtedy chodziło o zwiększenie potencjału naukowego przez połączenie oddalonych od siebie placówek badawczych wyposażonych w komputery. To był bezpośredni przodek Internetu. W latach 80. XX w. Anglik Tim Berners-Lee stworzył podstawę dla dzisiejszej usługi WWW. Patrząc na Polskę to dopiero od lipca 1990 roku możemy mówić o Internecie dla Polski, wtedy to Centrum Komputerowe Uniwersytetu Kopenhaskiego zarejestrowało krajową domenę „.pl”. Łącze analogowe ruszyło dopiero 26 września 1990, a oficjalnie Internet jest dostępny w Polsce od 20 grudnia 1991 roku. Czyli z Internetu Polacy oficjalnie korzystają od 30 lat (tak 20 grudnia 2021 mieliśmy trzydziestolecie uruchomienia sieci internetowej w Polsce). 30 lat… To dużo? To mało? Nie wiem, ale widzę jaka rewolucja nastąpiła na moich oczach, w trakcie mojego krótkiego życia. Jakie to jest niesamowite, że w mojej kieszeni jest urządzenie, które pozwala mi na szybki dostęp do informacji i korzystania z map np. Google.
Drugą dygresją jest system GPS (Global Positioning System) a właściwie GPS–NAVSTAR (Global Positioning System – Navigation Signal Timing and Ranging) czyli globalny system nawigacji satelitarnej. Prace i testy nad tym systemem rozpoczęły się w 1972 roku, a pierwszy satelita został wystrzelony w lutym 1978 roku, do 1985 roku było ich już 11. W 1983, po nieszczęśliwym wypadku zestrzelenia samolotu koreańskich linii lotniczych KAL 007 nad terytorium Związku Radzieckiego uznano, że GPS powinien zostać udostępniony do zastosowań cywilnych. I od tego momentu możemy mówić o jako takim dostępie do GPS dla cywilnych nawigatorów. System nie przypominał tego co znamy dziś i wykorzystujemy każdego dnia np.do zlokalizowania nowej restauracji, czy klubu, do którego umówiliśmy się na przysłowiowe piwo. Podczas I wojny w Zatoce Perskiej (1990-1991) selektywnie GPS został wyłączony dla cywilnej działalności nawigacyjnej i ponownie włączono go 1 lipca 1991. Pełną operatywność system GPS osiągnął 17 lipca 1995. Podczas Operacji Allied Force przeprowadzanej przez siły Sojuszu Północnoatlantyckiego między 24 marca i 20 czerwca 1999 roku również selektywnie wyłączono system GPS. Dlaczego? Podczas nalotów na terenie Kosowa używano broni precyzyjnego rażenia i trzecia generacja tejże broni opierała się właśnie na satelitarnym systemie GPS.
GPS jest dzieckiem Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych. Jednak równolegle istnieje jeszcze kilka systemów, które w różnym stopniu współpracują ze sobą i z GPS: to jest rosyjski GLONASS, dalej Europejska Agencja Kosmiczna jest w trakcie budowy systemu Galileo (uruchomiony w 2016), w Indiach w 2006 zatwierdzono finansowanie projektu IRNSS (Indian Regional Navigational Satellite System), a w Chinach mamy Compass - dawna nazwa projektu to Beidou (pierwszy satelita został wystrzelony w 2000 roku), nie wspominając już o działaniach Elona Musk’a.
W latach 90. w Polsce GPS był luksusem, na który niewiele osób mogło sobie pozwolić. Prawdopodobnie nawet nie wiedzieliście o tym, że były przerwy w jego działaniu. Chociaż znam relacje żeglarzy rekreacyjnych, którym zdarzyło się zaobserwować taką przerwę w funkcjonowaniu systemu i z pokorą musieli wrócić do analogowej nawigacji, przerosili się z mapą i przenośnikami, aby móc bezpiecznie kontynuować swój rejs np. w Grecji. Zmuszeni byli prowadzić pełną nawigację klasyczną, terestryczną i zaliczeniową. Tak de facto to prowadzenie analogowej nawigacji nawet przy sprawnym sprzęcie GPS jest przejawem dobrej praktyki morskiej i nie powinniśmy zupełnie rezygnować z kreślenia po mapie.
W dzieciństwie jak rodzinnie zaczęliśmy podróżować po Europie, były to lata 90., to Ojciec nie wyciągał magicznej skrzyneczki czy telewizorka z GPS i nie dawał się bezmyślnie prowadzić jak po sznurku. Zawsze przed wyjazdem należało zaplanować trasę, przejrzeć mapy, przeanalizować gdzie warto się zatrzymać, a który obszar lepiej ominąć, zrobić listę tzw. waypoint’ów. A i to nie gwarantowało, że w trakcie jazdy samochodem nie pogubimy się i nie nadłożymy drogi. Na siedzeniu pasażera siedziała Mama i czytała mapę i to był taki nasz analogowy GPS. Chyba to jest przyczyną dla której mapy zawsze wzbudzały we mnie pozytywne odczucia i nadal lubię je oglądać i czytać. Zawsze jak wsiadam do samochodu w dalszą trasę spoglądam w mapę i może już nie aż tak szczegółowo jak kiedyś, ale jednak, planuję swoją podróż z przyjemnością, włączam też GPS, ale nie ufam mu na 100%. Jak idę w góry zabieram mapę i wstępnie planuję jakimi szlakami będę szła itd. Nie polegam jedynie na sprzęcie elektronicznym chociaż wiem, że mój Fenix łączy się bez problemu z GPSem i GLONASSem. To samo tyczy się podróży morskich. Chociaż nie miałam jeszcze tej przyjemności i odpowiedzialności być samodzielnym skipperem, ale wiem, że to mnie kiedyś czeka. Na pewno zabiorę swoją rodzinę w daleką podróż, w rejs morski, na wyprawę samochodem, może samolotem, czy pieszo po górach i wtedy będę mogła skorzystać z nabytych umiejętności. Taka astronawigacja może być też ciekawym sposobem na naukę np. geografii, matematyki czy astronomii. Może być spojrzeniem na otaczający nas świat z innej perspektywy. Jak pisał Adam Mickiewicz: „Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga”. A zdecydowanie przyjemniej jest uczyć się w terenie niż w szkolnej ławie.

I znów się rozpisałam…tradycji stało się za dość… a tu jeszcze niewiele o samej astronawigacji.
Dlaczego potrzebna mi ta astronawigacja? Oprócz samej przyjemności kształcenia się i nabywania nowych umiejętności to przecież nigdy nie wiadomo czy GPS nie zostanie chwilowo wyłączony, czy dostęp do internetu nie zostanie przerwany, albo z bardziej prozaicznej przyczyny… braku energii elektrycznej na jachcie (awaria akumulatorów, baterii, alternatora itp.)… Każdy odbiornik systemu nawigacyjnego potrzebuje bezwzględnie energii elektrycznej aby działać. Dlatego zaopatrujemy się w dodatkowe baterie, w ładowarki, w powerbanki, montujemy elektrownie wiatrową czy panele solarne na jachcie. Dublujemy sprzęty i im bardziej niebezpieczna i daleka podróż tym chętniej powinniśmy to robić. W końcu to elementy dobrej praktyki (i tu też zaznaczę, że nie tylko morskiej). To gwarantuje nam zmiejszenie ryzyka zupełnego odcięcia od informacji. Zastanawialiście się kiedyś, co by było gdyby i to wszystko odmówiło współpracy? Dobrze wtedy mieć głowę pełną informacji i wiedzy, aby zwiększyć swoje szanse przetrwania i dotarcia bezpiecznie do celu. Mam świadomość, że metoda z XIX wieku nie zastąpi nam zdobyczy technicznych jak chartplotter czy chociażby tablet z NAVIONICS’em, nikt też nie porzuci takich ułatwień dla sekstantu, tabel i almanachów oraz skomplikowanych obliczeń. Uważam jednak, że warto zaznajomić się z analogowymi technikami i być przygotowanym na różne ewentualności. Co o tym sądzicie? Może macie jakieś swoje doświadczenia z tym tematem i podzielicie się swoimi historiami?
Serdecznie pozdrawiam,
Laura Polaczkiewicz-Zuchowska
留言